Tafla przyjaznego morza była gładka jak lustro, tylko przy brzegu dostojne fale przelewały się po kamieniach.

Głos, który zdołałby zbudzić umarłego, znowu się rozległ:

– Do stu piorunów, a cóż my tu mamy! Zamknij pysk, ty łajdaku! Człowiek w ogóle nie może dojść do słowa!

Nie, nie było niebezpieczeństwa, że Nero zdoła zagłuszyć tę trąbę jerychońską.

– Co to za panieneczka przybiła do mojej zapomnianej przez Boga wyspy?

Z rażącego światła słońca przed oczami Tiril wyłoniła się jakaś postać. Kobieta, która zatrzymała się przy łodzi. Ale cóż to była za kobieta! Kołysała się na nogach jak tłusta kaczka, wielka niczym wierzeje stodoły, ubrana w strój rybacki, w męskie spodnie. Bił od niej ostry zapach ryb. Twarz i dłonie posiniały jej od wichru i chłodu, pod zydwestką kłębiły się splątane brązowe włosy.

Małe, świdrujące oczka obserwowały Tiril. Spoglądały surowo, z dystansem, lecz nie bez życzliwości.

– Co, do stu piorunów, panna tu robi? Może panna zabłądziła?

– Ja… nie… nie wiem – wyjąkała Tiril i wyczołgała się z łodzi, która utknęła między dwoma kamieniami na niegościnnej plaży. – Nie, właściwie nie, bo przecież płynęłam bez celu. Czy to jest Askøy?

– Nie, dziewczyno, widocznie źle sterowałaś. To moja własna wysepka na morskiej otchłani. Usłyszałam psa i oczywiście musiałam sprawdzić, co to ma znaczyć. Nie mogłam pojąć, co tutaj może robić pies. Doprawdy, miała panna szczęście, że przybiła tu do brzegu, inaczej wyruszyłaby prosto do piekła. To znaczy na pełne morze.

– Ojej! – przestraszyła się Tiril. – Rzeczywiście było tak ciemno i mgliście, wiosłowałam całą noc. Czuję to w rękach.

– Rany boskie, dłonie zdarte do krwi! Widać panna nie przywykła do morza. Pójdzie panna ze mną do domu, taka panna przemoczona i zmarznięta. Niedobrze jest siedzieć z tyłkiem w wodzie. Ładnego panna ma psa, tylko tak cholernie goni mewy!



2 из 179