– Cariu Niebiesnyj, Utieszytielu, Dusze istiny, Iże wiezdie syj i wsia ispołniajaj, Sokrowiszcze błahich i żyzni Podatielu, Priid i wsielisia w ny, i oczisti nyu ot wsiakija skwierny, i spasi, Błaże, duszy nasza – szeptał klęczący przy posłaniu stary Fyłyp, zwany Kulasem, a to dlatego, iż lata temu, broniąc się w obozowisku pod Starycą utracił nogę i odtąd wspierał się na drewnianej kuli. Chodziły słuchy, że najlepiej w całym Kalniku znał się na zamawianiu chorób i wyciąganiu kul, a takoż na puszczaniu krwi, wycinaniu czyraków i odpędzaniu kołtuna.

– Kraczesz jak kruk, didu! – warknął Kozak Sirko, nie wypuszczając spomiędzy żółtych, poszczerbionych zębów cybucha zdobycznej tureckiej fajki. – Horyłki przynieś lepiej, a nie tropariony odmawiaj.

– Chudo z nim – mruknął Krysa, zwany tak od ciemnej blizny przecinającej lewą brew, nos i policzek. – Dawaliście palankę z prochem?

– Nie tylko z prochem, ale nawet z popiołem – mruknął Fyłyp.

– I co?

– Nie pomogła.

– Co komu pisane, to go nie ominie. – Krysa z namaszczeniem zakręcił nasmołowany osełedec wokół prawego ucha. – Jak horyłka z popiołem nie wygodziła, to już śmierć pewna jako amen w pacierzu.

– Kula siedzi głęboko – rzekł Fyłyp. – Nie wyciągniesz jej świdrem, nie wydłubiesz dłutem. Ja takem myślał, że może sama wyjdzie, ale widać do serca ją ciągnie, a nie do ziemi. Co tu gadać – chudo bude!

Bohun jęknął. Krysa wysmarkał się przez dwa palce, otarł rękę o lity pas polski, do którego przyszytych miał bodaj ze sto lackich pierścieni herbowych. Kozak powiadał zawsze, że były to sygnety jego wrogów, wszyscy wiedzieli jednak, że znaczną część zebrał z trupów na pobojowisku, a niektóre, co znaczniejsze, wykupił za gorzałkę od czerni i Tatarów. Pochylił się nad Bohunem, spojrzał na jego bladą twarz i zroszone potem czoło.



2 из 233